Spis treści:
- Poezyj ciąg dalszy, czyli sanah – „Dwoje ludzieńków”
- Poezja śpiewana polska – płyty, które warto znać
- Ewa Demarczyk, „Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego”, 1967
- Hańba!, „Hańba!”, 2016
- Czesław Niemen, „Enigmatic”, 1970
- Marek Grechuta & Anawa, „Korowód”, 1971
- Mela Koteluk & Kwadrofonik, „Astronomia poety. Baczyński”, 2020
- Tęskno, „Ginczanka – tęskno gra poezję”, 2021
- Katarzyna Nosowska, „Osiecka”, 2008
- Grzegorz Turnau, „To tu, to tam”, 1995
- Inne polskie płyty z poezją – co jeszcze warto poznać?
Poezyj ciąg dalszy, czyli sanah – „Dwoje ludzieńków”
„Dwoje ludzieńków” (okraszona na okładce dopiskiem: „sanah śpiewa Poezyje: tomik drugi”) to kolejna płyta piosenkarki z muzycznymi interpretacjami wierszy największych polskich poetów i poetek. Tym razem, zgodnie z tym, co subtelnie sugeruje zapożyczony od Bolesława Leśmiana tytuł, artystka zaprosiła do współpracy gości. Mamy więc dwanaście utworów poetyckich, a w każdym sanah towarzyszy ktoś inny.
Cieszy mnie to, że sanah przy wyborze gości nie ograniczyła się do aktualnie najgorętszych, popowych nazwisk, bo to właśnie utwory choćby z Michałem Bajorem („Elegia o… [chłopcu polskim]”), Anną Marią Jopek („Kochałam pana”), Melą Koteluk („Maj 1939”) czy Państwowym Zespołem Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze” („Jesienią”) wypadają moim zdaniem najlepiej. Z jednej strony słychać, że sanah dobrze, naturalnie odnajduje się w tych duetach, z drugiej – piosenki te w jakiś sposób wychodzą poza ramy dzisiejszego radiowego popu, a tym samym bardziej intrygują.
Wiem, że płytą „sanah śpiewa Poezyje” artystka zdobyła wielu fanów spoza pokolenia Z i millenialsów. Drugą (można to wywnioskować już po komentarzach publikowanych pod nowymi singlami) tylko potwierdzi swój status ambasadorki poezji śpiewanej. Ale może też, dla odmiany, dzięki temu albumowi jakaś część jej młodszych słuchaczy i słuchaczek sięgnie po twórczość osób, które sanah zaprosiła do współpracy?
Poezja śpiewana polska – płyty, które warto znać
W historii polskiej muzyki popularnej ukazało się wiele płyt z poezją śpiewaną. Te, o których możecie przeczytać poniżej, pokazują, jak szeroki jest to gatunek i jak duży potencjał w nim drzemie.
Ewa Demarczyk, „Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego”, 1967
Choć od premiery tej płyty minęło już prawie sześćdziesiąt lat, nadal jest jednym ze szczytowych osiągnięć polskiej poezji śpiewanej. Wiersze poetów, wśród których znajdziemy choćby Mirona Białoszewskiego, Bolesława Leśmiana, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, zostały zaaranżowane jako piosenki przez kompozytora Zygmunta Koniecznego, związanego w latach 60. z krakowskim kabaretem Piwnica pod Baranami. Narzekał on jednak, że nie zna wokalistek, które byłyby w stanie sprostać jego wizji i wybranym przez niego wierszom. Do czasu aż zobaczył na scenie Ewę Demarczyk.
Poezja śpiewana w wykonaniu Demarczyk jest wyjątkowo ekspresyjna. Jej przepełniony emocjami głos doskonale współgra z aranżacjami Koniecznego – miejscami zdominowanymi przez orkiestrę Polskiego Radia, a gdzie indziej skromnymi, będącymi jak gdyby tylko delikatnym tłem dla Demarczyk.
Warto też zwrócić uwagę na sukces komercyjny, jaki osiągnęła płyta „Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego”. Album pokrył się potrójną platyną i obecnie jest ceniony zarówno przez fanów muzyki popularnej, jak i miłośników „sztuki wyższej”.
Hańba!, „Hańba!”, 2016
Krakowski zespół Hańba! w swojej muzyce łączy dwa kulturowe światy. Z jednej strony mamy interpretacje wierszy najważniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego, z drugiej – miejskie punkowe aranżacje wprost odnoszące się do gatunku muzycznego, który przecież przez wielu krytyków uznawany był za najbardziej prymitywny, stojący niemal w całkowitej opozycji do tzw. kultury wysokiej. Muzyka Hańby! to jednak nie punk rock spod znaku anarchistów z Sex Pistols. W tym samym stopniu, co punkiem, grupa inspiruje się muzyką folkową oraz klezmerską. Sięga zresztą nie po elektryczne gitary, a po banjo, akordeon, klarnet, tubę czy bęben. Dzięki temu zespół brzmi jak wyjęta żywcem z lat 30. XX wieku grupa ulicznych muzyków.
Słuchając Hańby!, nie sposób uciec od pytania o to, gdzie zaczyna i gdzie kończy się gatunek nazywany poezją śpiewaną? Czy wykrzyczane wersy napisane przez Juliana Tuwima, Jana Brzechwę, Władysława Broniewskiego i innych to jeszcze piosenki poetyckie, czy już „tylko” protest songi? Członkowie grupy przekonują, że na teksty tych poetów należy patrzeć przede wszystkim jak na znakomite wiersze, których tematyka – podziały polityczne czy dyskryminacja – jest aktualna także dziś. Zwrócono na to uwagę również w 2018 roku, gdy Hańba!, już za album „Będą bić!”, odbierała Paszport Polityki w kategorii Muzyka popularna za:
„muzyczno-literacko-polityczną rekonstrukcję” i płytę, na której „uderza w militaryzm, nacjonalizm, ksenofobię i przestrzega przed coraz bardziej nieuchronną katastrofą”.
Czesław Niemen, „Enigmatic”, 1970
Do 1970 roku Czesław Niemen był raczej muzykiem bigbitowym. Owszem, charyzmatycznym, nad wyraz zdolnym, występującym na arenie międzynarodowej, już zdradzającym większe ambicje („Dziwny jest ten świat”) i flirtującym z poezją choćby Juliana Tuwima, ale nadal utożsamianym raczej z krótkimi piosenkami inspirowanymi rock and rollem. Dopiero wydany w 1970 roku album „Estigmatic” ukazał pełnię twórczych możliwości Niemena i przedstawił go jako znakomitego interpretatora klasyków polskiej poezji.
Niemen sięga po Adama Asnyka („Jednego serca”), Tadeusza Kubiaka („Kwiaty ojczyste”) i Kazimierza Przerwę-Tetmajera („Mów do mnie jeszcze”). Utwory te zachwycają ekspresją głosu piosenkarza i aranżacją muzyczną, czerpiącą tyleż z rock and rolla i bluesa, co z jazz fusion. Najważniejszy na „Estigmatic” jest jednak utwór otwierający płytę, czyli „Bema pamięci żałobny rapsod” – interpretacja wiersza Cypriana Kamila Norwida napisanego w hołdzie generałowi Józefowi Bemowi. Symboliczny utwór, który sam w sobie jest bardzo wzniosły i obrazowy, w wykonaniu Niemena nabiera jeszcze większej głębi. Gregoriański chór, dzwony kościelne, „płynące” długimi minutami organy Hammonda i epicki finał z gitarowym solo – artysta, czerpiąc inspiracje z różnych muzycznych światów, stworzył zupełnie wyjątkowy model rocka progresywnego.
Sam tytuł płyty zdradza, że na płycie dzieje się coś dziwnego, z czym wcześniej w Polsce się nie spotkano. Po 55 latach „Enigmatic” nadal trudno odbierać tylko w kategorii poezji śpiewanej czy muzyki rockowej – to po prostu jedno z najważniejszych dokonań polskiej kultury.
Marek Grechuta & Anawa, „Korowód”, 1971
Marek Grechuta niewątpliwie jest tym artystą, który wielu osobom do głowy przychodzi jako pierwszy, gdy słyszą o poezji śpiewanej. Nie ma w tym nic dziwnego – wszyscy kojarzymy „Nie dokazuj”, „Dni, których nie znamy”, „Wiosnę” czy jego interpretację mickiewiczowskiej „Niepewności”. Wydaje się jednak, że szufladkowanie Grechuty jako uosobienia poezji śpiewanej może być dla artysty… krzywdzące. Najlepszym tego dowodem jest wydany w 1971 roku album „Korowód” nagrany wraz z zespołem Anawa.
Na płycie znalazły się zarówno utwory napisane przez Grechutę („Chodźmy”, „Świecie nasz” i wspomniane już „Dni, których nie znamy”), jak i wiersze innych poetów – m.in. Jana Zycha („Kantata”) czy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego („Ocalić od zapomnienia”).
Zaskakiwać może to, jak artysta, przeplatając poezje innych autorów ze swoimi i urozmaicając to utworami instrumentalnymi, stworzył wyjątkowo spójny concept album opowiadający o przemijaniu. Ta spójność robi jeszcze większe wrażenie, jeśli weźmiemy pod uwagę muzyczny misz-masz, który otrzymujemy w ciągu tych 40 minut. Słychać tu fascynacje muzyką klasyczną, rockiem progresywnym i psychodelią, mamy charakterystyczne dla fusion jazzowo-rockowe improwizacje, ale też typową dla twórczości Grechuty i Anawy piosenkową lekkość oraz bezpretensjonalność (sam zespół określał swoją sztukę jako jarmarczno-cyrkową).
Na „Korowodzie” Grechucie i towarzyszącym mu muzykom (warto tu podkreślić dużą rolę Jana Kantego Pawluśkiewicza, który napisał muzykę do większości utworów z płyty) udało się uniknąć patetyzmu, charakterystycznego choćby dla omawianej wcześniej „Estigmatic” Niemena. Tym samym poezja śpiewana w wykonaniu Marka Grechuty – choć zdradza duże ambicje artystyczne – sprawia wrażenie wyjątkowo przystępnej.
Mela Koteluk & Kwadrofonik, „Astronomia poety. Baczyński”, 2020
Każdy, kto od dłuższego czasu słucha Meli Koteluk, wie, jak dużą rolę przykłada ona do słowa w muzyce. A każdy, kto zna zespół Kwadrofonik, wie, że grupa ta nie boi się projektów ambitnych. Ich wspólna płyta, „Astronomia poety. Baczyński” została wydana w ramach obchodów 76. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego przez Muzeum Powstania Warszawskiego.
O ile postawienie na Baczyńskiego wydaje się dość oczywiste, o tyle już wybór śpiewanych poezji – niekoniecznie. Mela Koteluk i Bartek Wąsik, pianista Kwadrofonik, którzy mieli pełną kontrolę nad projektem, są jednak artystami zbyt świadomymi, by w takim przedsięwzięciu pójść na łatwiznę. Jak przyznali, celem było „zwrócenie uwagi na niezwykłą wrażliwość i uniwersalność twórczości Baczyńskiego”.
Wybrane utwory poety pięknie brzmią w aranżacjach, balansujących gdzieś między melancholijnym popem, z którego znana jest Koteluk, a neo-classical. W efekcie otrzymaliśmy płytę, która – choć została nagrana w upamiętnieniu wojennego zrywu – jest pozbawiona patosu i którą bez obaw można puścić dowolnego wieczoru.
Tęskno, „Ginczanka – tęskno gra poezję”, 2021
Piosenkową lekkość słychać też w twórczości tęskno, projektu muzycznego Joanny Longić – wokalistki, kompozytorki i autorki tekstów. Mam wrażenie, że już debiut „Mi” z 2018 roku, nagrany przez Longić jeszcze z Hanią Rani, zdradzał pewne fascynacje poezją śpiewaną. Na pewno potwierdził je wydany w 2021 roku album „Ginczanka – tęskno gra poezję”, na którym, zgodnie z tytułem, Longić interpretuje wybrane utwory Zuzanny Ginczanki – polskiej poetki pochodzenia żydowskiego, zamordowanej w 1944 roku przez nazistów.
Joannie Longić udaje się ciekawa rzecz. Jej interpretacje Ginczanki pozbawione są nadmiernej powagi i ciężaru, o które aż się prosi, sięgając po twórczość poetki o tak tragicznych losach. Wręcz przeciwnie – ujmuje prostota piosenek, a nierzadko wręcz popowa melodyjność (najlepszym tego przykładem jest singlowe, wzbogacone o syntezatory „Yoyo”, czyli interpretacja wiersza „Myśli zayoyane”). W takich aranżacjach wersy Ginczanki, choć jest w nich sporo zadumy i melancholii, brzmią kojąco i są pełne nadziei na lepsze jutro.
Katarzyna Nosowska, „Osiecka”, 2008
W 2008 roku Katarzyna Nosowska wciąż nagrywała z zespołem Hey, ale równocześnie konsekwentnie rozwijała karierę solową. Album „Osiecka”, na którym mierzy się z poezją Agnieszki Osieckiej, niejako potwierdził jej status jednej z najważniejszych artystek polskiej sceny przełomu wieków – Nosowska była chyba wówczas jedną z nielicznych piosenkarek, które śpiewając utwory Osieckiej, brzmiałyby naturalnie.
Siła płyty tkwi w tym, że Nosowska nie sili się na brzmieniowe eksperymenty. Nawet tam, gdzie jest nieco głośniej i gdzie dzieje się więcej, nie przekracza pewnej granicy. Aranżacyjna oszczędność jeszcze bardziej podkreśla tęsknotę i melancholię, którą przepełniona jest poezja Osieckiej. Dzięki temu otrzymujemy płytę wyjątkowo spójną. Doceńmy to – w końcu na płycie znalazły się utwory oryginalnie nagrywane w różnych muzycznych epokach i przez najróżniejszych artystów. Mamy choćby śpiewaną w 1969 roku przez Wandę Warską „Urodę”, ale też „Uciekaj moje serce” z 1982 roku, oryginalnie wykonywaną przez Seweryna Krajewskiego.
„Osiecka” okazała się też sukcesem komercyjnym. Utwory dotarły do 1. miejsca listy OLiSu, a płyta pokryła się dwukrotną platyną i zdobyła Fryderyka 2009 w kategorii „Album Roku – Piosenka Poetycka”. To bodaj ostatni raz przed „Poezyjami” sanah z 2022 roku, kiedy poezja śpiewana została tak zauważona i doceniona przez mainstreamową publiczność.
Grzegorz Turnau, „To tu, to tam”, 1995
W latach 90. Grzegorz Turnau, trochę tak jak dziś sanah, był artystą łączącym pokolenia. I chyba tak jest nadal. Na jego koncertach można spotkać wiele osób, których jeszcze nie było na świecie, gdy Turnau w 1995 roku wydawał „To tu, to tam”.
Wydana równe 30 lat temu płyta to nadal jedno z najważniejszych dzieł w jego dyskografii. Album świetnie ukazuje wrażliwość artysty, który śpiewa tu teksty napisane przez Michała Zabłockiego (m.in. poetę i autora tekstów), Jana Brzechwę czy amerykańskiego poetę i dramaturga E.E. Cummingsa (w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka), ale jest też chyba jednym z pierwszych tak udanych połączeń poezji śpiewanej z muzyką popową. Jasne, mówimy o popie subtelnym, zakamuflowanym w smooth-jazzowych aranżacjach, ale nadal lubianym przez stacje radiowe.
Nie jest to jednak zarzut. Przeciwnie, Turnauowi udało się zdjąć z poezji śpiewanej łatkę muzyki „lepszej”, elitarnej i dostępnej nie dla każdego. W efekcie „Między ciszą a ciszą” czy „Bracką” dzisiaj nadal nuci wielu z nas.
Inne polskie płyty z poezją – co jeszcze warto poznać?
Oczywiście, powyższa lista mogłaby być znacznie dłuższa. W ostatnich latach pojawiły się chociażby wyjątkowo oryginalne, czerpiące m.in. z hip-hopu i jazzu interpretacje wierszy Tadeusza Różewicza (na płycie „Różewicz – Interpretacje”) w wykonaniu Sokoła, Hadesa i Sampler Orchestra. Równie interesująca jest płyta "Kwiateczki". Płyta wydana przez Paulinę Przybysz i trio Kuby Więcka, jednego z czołowych polskich saksofonistów młodego pokolenia, jest współczesną interpretacją „Pieśni świętojańskiej o Sobótce” Jana Kochanowskiego. Jeżeli macie swoje ulubione płyty z poezją śpiewaną, których zabrakło w tym zestawieniu, koniecznie napiszcie o nich w komentarzu!
Szukasz muzycznych inspiracji? Koniecznie zobacz inne artykułu na Empik Pasje w dziale Słucham.
Zdjęcie okładkowe: tło: Shutterstock
Komentarze (0)